Motto na dziś


Po­wiedz mi, a za­pomnę. Po­każ mi, a za­pamiętam. Pozwól mi zro­bić, a zrozumiem.
Konfucjusz

poniedziałek, 25 marca 2013

Donicowe metamorfozy

Myślami błądzę już gdzieś w ogrodzie. Planuję, gdzie wykopię, dokąd przeniosę. Plan czeka realizacji. Podobnie jak nowe roślinki czekają aż ziemia trochę odmarznie aby zamieszkać z nami. Przygotowania dopiero ruszają, a w międzyczasie w ruch poszły domowe donice i osłonki. Te ogrodowe muszą chwilę poczekać w kolejce.
Ta w kolorze blue dostała w opiekę marniejącą paproć o delikatnych listeczkach. Postawiona w mojej lecznicy dla roślin, czyli pokoju gościnnym - pracowni zapewne niedługo odżyje.





 Drugi zestaw powstał z artefaktów zdobytych za 3 złote ;)

Widok PRZED:

A tak się prezentują PO:




Niezbyt jestem wielkanocna w swoich pracach - jeśli nie liczyć żółtych prymulek... Co zrobić.....  jeśli mam talent do pisanek, to siedzi on gdzieś cichutko, głęboko i mocno ukryty.... niestety.. 

czwartek, 21 marca 2013

Szopingowe zdobycze do pary z odrobiną historii

Inspiracja to potęga.... 
Banał. 
A ja powiedziałabym raczej: zazdrość to potęga. 

Wszystko zaczęło się od tego, że chciałam coś zmienić, w domu, sobie...Chciałam robić coś innego, własnego....Jakoś sam z siebie powstał blog...Ale to wędrówka po Waszych blogach, piękne wnętrza, klimaty, drobiazgi i ozdoby wszelakie inspirowały i inspirują mnie ogromnie. I szukałam, zbierałam, robiłam to i owo. Przybyło własnoręcznie zrobionych serwetek, obrazków, świeczników i ozdóbek bez szczególnego przeznaczenia. Trochę chaotycznie, zależy co mi  łapki wpadło i nadawało się do przeróbki i prób twórczych. 

Ale miało być o zazdrości ......do rzeczy więc. W niedzielę byliśmy u kuzynki mojego M. - kupili dom z lat 50-60-tych, zrobili remont  i ta tam - od niedzieli jestem chora. Chora z zazdrości. Więcej, szlag mnie trafia. Trafia mnie, że ja tak nie potrafię. Kuzynka od zawsze była znana, że potrafi, że wie co z czym i jak żeby było ciekawie, przytulnie... ale to wnętrze po prostu mnie zauroczyło. Biele i szarości, przestrzeń, wiklina  przeplata się ze szkłem, stare z nowoczesnym, no i idealnie wykorzystany rozkład domu  - podziały przestrzeni podkreślone różnicami poziomów, tu ścianka, tam schodek, korytarzyk, zaułek, pełno okien, światła. ... Mogę tak długo się zachwycać. Przytulny taras z pobielono-poszarzonymi drewnianymi słupami, maleńki ogród, cisza, ptaki. I to wszystko prawie w  centrum miasta.   
No więc napędzana zazdrością uznałam, że też chcę. Wiem - zazdrość, uczucie należące raczej do tych słabych, ale co poradzę, pognałam do galeryjek, kwiaciarni, szopingować na całego.... żeby mojego głoda zazdrościowego jakoś uciszyć. I to zaraz, natychmiast!

W moim mieście, przygniatanym recesją i bezrobociem  niestety szału z wyborem nie ma. Mało wędruję po sklepach - z przyczyn jak wyżej, dlatego nie mogę się pozbierać i wyjść z szoku ile sklepów, kafejek, firm obwiesiło się szyldami: sprzedam, wynajmę, zamknięte, wyprzedaż - likwidacja. Tylko w chińskich centrach handlowych i Biedronkach pełno ludzi. I znów serce mi się ścisnęło, bo moje miasto to była hanzeatycka duma, perełka Prus Wschodnich, kiedy mieszczanami w Elblągu byli głównie Niemcy (niewielu wie, że w Elblagu mieszkali dziadkowie i matka Angeli Merkel), trochę Żydów.. (dla zainteresowanych trochę historii i pięknych zdjęć tutaj).  Jak ich przegnano, od lat 50-tych miasto umiera. Bez korzeni  żyć się nie da.... a nikt nie ma pomysłu jak tę perełkę na nowo oprawić, żeby cieszyła i dawała ludziom dom.... odeszłam od tematu, (smark... smark....zawsze się wzruszam jak oglądam stare zdjęcia), ale już wracam czym prędzej, żeby Was na śmierć nie zanudzić, bo przecież jednak wygrzebałam coś wartego pokazania w mojej niezawodnej galerii na Starym Mieście ...

  Najbardziej dumna jestem z ceramicznych paterki i wazonu lub osłonki na doniczkę (w zależności o potrzeb i nastroju), które natychmiast znalazły miejsce na jadalnianym stole.




Idealnie wpasował się też biały kosz dla mojej zamii, której doniczka  wyrosła już ze zbyt małej osłonki. A przy okazji z kąta wygrzebałam lampion i ustawiłam w bardziej odpowiednim dla niego miejscu.


Głód ledwo, ledwo nakarmiony...  Jeszcze muszę odmalować na biało wiklinową skrzynię, bo nie wie nikt co mi kiedyś strzeliło, że wysmarowałam ją na "jagodowy ogród".

Kominek czeka na odnowienie...Kolor ścian w sypialni aż się prosi o zmianę.....(po cichu zdradzę, marzą mi się szarości i przygaszone wrzosy, i może trochę bladziuchnego różu).....

Chociaż, jak tylko pomyślę o bałaganie jaki przy tym powstanie..... to zdaje mi się, że temperatura ciała spada, obłęd w oku zanika - chyba zdrowieję! A nie, nie ....  nie ma powodu do niepokoju ....... to tylko chwilowa poprawa  :-)


Pozdrawiam Was ciepło w pierwszy dzień wiosny  i mam nadzieję, że niedługo aura dogoni kalendarz. Czego Wam i sobie życzę.

Dodano: godz. 15:16:  Korzystając z pierwszego dnia wiosny  i zmobilizowana przez wyczyny koleżanek blogerek, dokonałam zmiany wystroju bloga na bardziej radosny. Mam nadzieję, że Wam się spodoba.

poniedziałek, 18 marca 2013

Słodki sukces....

Mój powrót do szydełka nie był taki sobie przypadkowy, miałam plan - bardzo chciałam sobie zrobić tylko serwetę na duży jadalny stół. No to zaczęłam od drobiazgów, które już tu pokazywałam: zazdrostki, serwetek małych, potem przyszedł czas na prostokątną serwetę, która wyszła za mała na mój stół i okrągłej serwetki która w ogóle była jak pięść do nosa przy moim stole.

Aż wreszcie, metodą intensywnej dedukcji, doszłam, że odpowiedni wymiar osiągnę z robiąc serwetę z kawałków. I tak powstał patchworkowy bieżnik/serweta, którego schemat znalazłam z gazetce i od razu byłam pewna, że idealnie do mnie pasuje. 
 
 
Dziergałam te kawałki, dziergałam i biegałam tylko do pasmanterii po kolejne motki kordonka. Zaniedbałam trochę pisanki i inne wytworki, ale jestem pewna, że warto było.....
I jest. 1500 m kordonka i 180 x 80 cm ... ufff....


 Nie lubię krochmalonych i sztywnych serwet, więc krawędzie może nie trzymają idealnej linii, ale  wystarczy je lekko podciągnąć i jest OK.

 Więc duma mnie rozpiera. A propos dumy z własnych osiągnięć polecam Wam serdecznie marcowy numer "Zwierciadła". Tematem miesiąca jest sukces toksyczny i słodki. W tym naszym zabieganym świecie warto dowiedzieć się za czym i po co biegniemy i dlaczego nie zawsze przynosi nam to oczekiwaną radość. Niestety i w moim życiu zbyt wiele jest toksyczności a za mało "słodkiego, miłego życia".... (a nawet zwykłego, mojego życia).
Może to dzięki tej serwecie i innym moim "dziełom", i po części też dzięki pisaniu na blogu, który właściwie miał tylko pokazywać moje prace a często pozwala mi uporządkować myśli, powoli wracać będę do mojego zwykłego życia...
 
Pozdrawiam was cieplutko.

piątek, 15 marca 2013

Bardzo się cieszę...

Trochę mnie nie było, a jak nadrobiłam zaległości i przejrzałam Wasze blogi, to okazało się że tydzień ten obfitował w sporo smutnych wydarzeń i historii... Chyba to prawda, że nieszczęścia chodzą parami albo od razu całą wściekłą bandą. Jestem jednak pewna, mam ogromną nadzieję, że wszystko dobrze się skończy, z całej siły trzymam za Was kciuki....

 Nie zmienię jednak tytułu posta, bo moja radość wiąże się z rzeczą dla mnie bardzo ważną. Kiedyś udało mi się wyprosić od Babci mojej kochanej nożyce Dziadka-krawca galanterii męskiej. Pokazywałam je tu i są one dla mnie bardzo cenne. Co jednak powiecie o tym, że Babcia uznała że nie będzie już jej używać i oddała mi też dziadkową maszynę do szycia! Chyba z 60-letni Łucznik, wyjątkowo przystojny, prawie nie nadgryziony zębem czasu, coś jak Omar Szarif maszyn do szycia. Nie dziwota że się cieszę, powiem więcej, chyba się zakochałam...

Chodzi jak marzenie. Cichutki, nic się nie rwie, nic nie haczy. A Dziadek szył na niej płaszcze z podpinką (kto jeszcze wie, co to podpinka!), garnitury i spodnie. Cudo! I to wszystko dokładnie w czasie kiedy zdecydowałam, że kupuję sobie maszynę do szycia, bo chcę uszyć coś czasem, pomysły miałam a maszyny nie. Walczyłam z tym pomysłem długo, bo właściwie to wielkiej wprawy w szyciu nie mam, czasem coś uszyłam na maminej terkotce, a tu musiałabym się obsługi elektrycznej maszynki nauczyć, trochę się bałam, że zepsuję, że owerloki mnie przerosną, i co?  Jak tu nie wierzyć w zrządzenia losu, przeznaczenie? Może to Dziadkowa dusza usłyszała moje marzenia?




  Przyznajcie same, że przystojny z niej gość.

Maszyna wbudowana jest w sporą szafkę, która wymaga jednak pewnego liftingu, podklejenia formiru, odnowienia, ale ma spory potencjał, na drzwiczkach od środka można przymocować  igielniki (jeden ma - taki siermiężny z grubego filcu :-), albo inne pojemniki na niteczki, chowadełka na przybory, itp.

Złapałam od razu kawał szmatki dawno do tego celu przygotowany, bo dobrze wiedziałam co, ale nie było jak,  i uszyłam poduszkę, a potem za ciosem zrobiłam na niej aplikację dekupażową, też już długo w głowie noszoną.


 Zdjęcie jeszcze w warunkach roboczych - w centrum moja robota, a po lewej synuś lekcje odrabiał. Bardzo miłe są takie rodzinne posiadanki przy dużym stole.

Poduszka powędruje do mojej sypialni, która powstaje powolutku w głowie, i zbierają się przedmioty niezbędne i zbędne, a wszystkie będą na pewno bardzo ulubione.

Pozdrawiam wiosennie Wszystkich zaglądających, słonko świeci więc i energia lepsza, mimo, że wyższe  temperatury jeszcze trochę każą na siebie poczekać. To nic, poczekam, ale jak tylko ziemia trochę odmarznie, to ho, ho...

poniedziałek, 4 marca 2013

Sezon jajeczny otwarty

Oj długo mi zeszło z pierwszymi pisankami, oj długo. Wszystko było gotowe.. prawie... przez dłuższy czas. Wreszcie przyszedł czas na zdjęcie z kominkowej ściany ozdoby bożonarodzeniowej (!) i zamianę jej na wielkanocną, bo przecież Wielkanoc, niby za kilka tygodni, a jak znam życie już za chwilkę...  Bo wiecie, u mnie trochę jak w Warszawie - celebryci mają swoje "ścianki", na których odznaczane są kolejne wydarzenia towarzyskie, premiery i pokazy, a ja mam swoją - kominkową - według której płynie czas i zmieniają się pory roku.



 


 
  Wiosną powiało, więc i motyle się do domu zleciały. Motyle - dla mniej najpiękniejsza oznaka wiosny, lata, słońca.... jak dziecko mogłabym je oglądać godzinami. Nie mogę się doczekać kiedy zawitają już te prawdziwe i w ogrodzie zacznie się ruch....


 
 
 
 Na razie ogród jeszcze śpi, a ja korzystając z okazji, złapałam za sekator i powycinałam nadmiar gałęzi na drzewach owocowych. Wiedziałyście, że jabłoń to strasznie twarde drzewo? 

Dziękuję, że zaglądacie, komentujecie,, Wasze wsparcie jest jak czekolada w pochmurne dni ... a nawet lepsze, bo odkłada się na sercu a  nie w  biodrach:-)