Motto na dziś


Po­wiedz mi, a za­pomnę. Po­każ mi, a za­pamiętam. Pozwól mi zro­bić, a zrozumiem.
Konfucjusz

piątek, 21 czerwca 2013

Zasiała baba.....

Zasiała baba kwiatki w ogrodzie .... i na tym podobieństwo ze słynnym wierszykiem się kończy - ani nie chodziła oglądać co dzień, bo nie było czego - puste pole, nic ciekawego... Ale jak chwastów narosło to też się oglądać co dzień nie chciało, bo chwasty brzydactwa, ani to pożyteczne ani piękne... Wreszcie jednak baba już patrzeć nie mogła i uznała, że czas najwyższy przyszedł i podoglądać dobytku trza, żeby później kwiatki wyrosły silne i krzepkie i coby schrupać tę..... nie, nie..... raczej wąchać kwiatki i oko cieszyć .... bez chlebka ....
No więc wzięła się baba i w największy upał poszła pielić chwasty...... Kto zdrów niech się w głowę puknie, taka to baba uparta..... na babę jednak nie ma rady, jak się uparła i musi teraz zaraz, bo przecież nie po to wolne w pracy wzięła, żeby tak odłogiem leżeć.....
Baba szczęśliwa, upocona jak nieboskie..., dwie taczki chwastów wywiozła i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku poszła .......lakierować.... A co ulakierowała to zaraz pokaże....




Się babie francuskiego życia zachciało .... to ma.

A żeby nie było że baba całkiem zielona .... i baby oko nic w ogrodzie nie cieszy - to owszem cieszy, bo jaśmin właśnie pięknie kwitnie a że baba celowo wybrała sobie taki z pełnymi kwiatami to sami popatrzcie -  cud miód i ..... jaśmin



Baba ma też róże. Uwielbia te kłujące krzaki niemiłosiernie, bo jak nie kochać takich cudów - z różami jak z dziećmi - upracuje się człowiek, nawozi, podlewa, pokłuje się przy tym często i płacze jak zmarzną, ale jak zakwitną to duma rozpiera pierś baby.


A pnące różyska na pergoli właśnie się szykują do otwarcia pąków - a jest ich ogrom po prostu - jeden kwiatek miał mały falstart....

Psisko łazi za nami wszędzie, to i do zdjęcia upozował niechcący 
Za to kot ma wyłożone ... i na babę i na wszystko inne co nie pachnie kocim jedzeniem.....
Żegnam was kocim spojrzeniem na świat i do następnego.....

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Koszykowo..........

Dopadła mnie nowa mania - tym razem na koszyki.
 Z końcówki szarego grubaśnego kordonka wyszydłowałam szybciutko któregoś wieczora koszyk na przydasie....do tego uszyłam środek w kratkę, i od niego zaczęła się koszykowa mania....


 Jak już koszyki miałam na tapecie, to zaraz poszłam za ciosem i  wreszcie uratowałam stary, kiedyś zzieleniały, a ostatnio wyblakły koszyk służący właściwie jako pojemnik na drobne drewienka i rozpałkę do kominka - ale nawet jeśli mieści tak przyziemne rzeczy to przecież nie musi straszyć wyblakłą bladością, prawda?




Mojej uwagi doczekał się też zwykły karton, w którym trzymam włóczki i kordonki, i gazety robótkowe też tam mają swoje miejsce, no ale jak to zwykły karton ma w zwyczaju - nie powalał urodą.... Mam nadzieję, że pomógł mu mały lifting :-)
Napisy i dama mieli znaleźć się w zupełnie różnych miejscach, ale myślę, że jednak dobrze im razem....



Na koniec kolorystycznie zniosło mnie w melanże i różo-fiolety, a kolejny koszyk szydełkowy, jak wszystko u mnie, niezbędnie potrzebny - tylko jeszcze nie wiem do czego......

I kombinując do czego niezbędnie przyda mi się taki wielokolorowy cudak pomyślałam, że skoro w zestawie z podkładkami to może być śniadaniowym koszykiem na bułesie -- u mnie na jedną bułeczkę - jako że daleko mam do sklepu - tylko tego jednego palucha udało mi się uratować do zdjęć - resztę wcięli chłopcy na śniadanie.....
 
   Jeśli komuś domownicy zjedli całkiem wszystkie bułki to zawsze koszyk może służyć jako osłonka na doniczkę

 Albo na suszki zapachowe albo nawet osłonka na suszki i świeczkę w jednym.... (tylko świeczki u mnie brak :-))
 
Pozdrawiam gorąco tych, którzy dotrwali do końca mojego koszykowego szaleństwa ...  i do następnego przeczytania........

piątek, 14 czerwca 2013

W sypialnym nastroju .....

Anioły moje starają się jak mogą..... i powolutku sypialnia zaczyna nabierać kształtów.... i przytulności

Przede wszystkie została przemalowana - z żółci i brązów na Dulux'a 'garść muszelek'  - czyli biel z różowym odcieniem, a na jednej ze ścian trudny do określenia kolor - 'aromatyczny kardamon'....beżowo- szary z lekką domieszką fioletu. Na początku nie byłam pewna czy dobrze zrobiłam tak rozjaśniając ten pokój, ale im dalej w las, im więcej realizuję zaplanowanych sobie elementów tego wnętrza, tym bardziej mi się podoba.... uffff...
Zawisł nowy żyrandol. Długo szukałam w sieci coś co mi przypasuje  i wreszcie znalazłam. Przecierany, postarzany z metalowymi kwiatkami ożywiającymi całość.

 
W kątku stanęła wiklinowa skrzynia, którą kiedyś, nie wiedzieć czemu, wymalowałam na wściekły fiolet - w sumie dobrze, bo teraz ma różowy podkolor. 

Teraz:
Czy ktoś ma pomysł jak wykorzystać to piękne gliniane wazonisko? Może przemalować? Choć boję sie trochę ...
Kiedyś:

U Grarzynki wypatrzyłam jakie piękne świeczniki zrobiła ze zwykłych słoików - ja też zapragnęłam podobnych - wzięłam i wymodziłam takie oto coś, co to u mnie w dobie piwonii na razie pełni rolę wazonu.


A do kompozycji  wykorzystałam sobie róże udziergane już dawno i szklane świeczniki, które wieczorkiem potrafią pięknie rozświetlić ten kątek.

Okryłam też wreszcie okna - a że są to okna dachowe to trudno zaszaleć - jednak własnoręcznie zrobione firanusie cieszą ogromnie. To właśnie te dziergadełka zajmowały mi ostatnio tak dużo czasu, ale teraz z dumą mogę się pochwalić.
Zrobienie zdjęcia pod światło to niezła sztuka.


Najchętniej wymieniłabym meble, bo ich ciemny kolor trochę nie idzie w parze z moim ostatnio odmienionym  gustem i nastrojem - ale tu nawet anioły nie pomogą i jedyne co mogę zrobić to wkomponować je w swoje plany.

A jak już o planach mowa - wszyscy już wiedzą marzy mi się patchworkowa narzuta, w bielach, różach, może ciut szarości, która dopełni całego wystroju sypialni. Na razie poszukuję odpowiednich tkanin.... Najgorzej, że rozmiar musi być maksi - jakieś 2,4 x 2,6 m. Zbieractwo jeszcze trochę czasu mi zajmie. Potem tylko przełamię strach przed takim dużym szyciem... i hop, siup uszyję coś...... co mam nadzieję będzie trochę przypominać patchworka ....

Jak wszystkie kobitki wiedzą doskonale - to z pewnością nie koniec anielskiej roboty w sypialni ......
Do zobaczyska i buziaki przesyłam ... Strasznie mi miło, że wciąż jesteście....

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Błękit morski i czarny bez...

A cóż kolor morski ma wspólnego z czarnym bzem ?  Otóż nic właściwie.....

Butelki w tym energetycznym kolorze przypadkiem nabyłam drogą kupna w Pepco za niecałe 12 zł za 3 sztuki. Prawdziwa okazja, piękne, wytłaczane  -  w domu je trochę poprawiłam koronką ..... a że piwonie kwitną właśnie to idealnie się złożyło....Lubicie piwonie? - ja je po prostu uwielbiam...




A zapach piwonii po prostu powala....

A propos kwitnienia i zapachów - właśnie kwitnie czarny bez (nie można tego przegapić:-)) i oprócz tego, że cudownie pachnie, to zdaniem moich sąsiadów, którzy już przepis wypróbowali w zeszłym roku, można z kwiatów zrobić przepyszną nalewkę.
 Najpierw trzeba znaleźć krzak czarnego bzu z dala od samochodów i zanieczyszczeń. Czarny bez to doskonała roślina miejska, bo chłonie wszystkie metale ciężkie. Warto więc wybrać się na dalszy spacer aby nasza nalewka później nie świeciła. Kwiaty też zbieramy ostrożnie aby otrząsnąć jak najmniej pyłku, bo to on robi całą sztukę.

Na litr spirytusu potrzebujemy 50 pięknie rozwiniętych baldachów czarnego bzu (raczej na początku niż na końcu kwitnienia)
I tak:
- zagotowujemy syrop z litra wody i 60-70 dag cukru (w zależności od upodobań) - studzimy
- kwiaty najpierw rozkładamy na papierze i pozwalamy ich mieszkańcom zmienić lokum.... a potem prosto do naczynia (wcześniej wyparzonego!) odcinamy same kwiatki z zielonych gałązek - aby jak najmniej zielonego dostało się do nalewki (zielone daje niepotrzebną nikomu goryczkę) a jak najwięcej pyłku pozostało w naczyniu - polecam nożyczki lub sekator - odrywanie palcami powoduje, że na palcach zostanie dużo nektaru
- 2 cytryny parzymy, myjemy

Odcinanie kwiatków to zabawa dla cierpliwych - i to jedyny trudniejszy punkt programu :-).

- do zimnego syropu dodajemy sok z cytryn, zalewamy kwiatki, można wcześniej odciąć ze dwa plasterki cytryny (bez pestek) i wrzucić do słoja, aby aromat ze skórki cytrynowej pięknie przyczynił się nam do aromatu nalewki (skórka nie może być w nastawie dłużej niż 10-14 dni - potem z białego albedo przechodzi goryczka). Można dać wanilii, ja dałam trochę cukru waniliowego.
- mieszamy drewnianą łyżką, przykrywamy gazą lub papierem do pieczenia i odstawiamy na 10-14 dni (w ciepłe miejsce, ale nie bezpośrednio w słońcu) - codziennie należy sprawdzać czy nie zaczyna się fermentacja - wtedy szybciutko odcedzamy i zalewamy spirytusem. Dla pewności od razu można dać 50ml spirytusu - fermentacja nie powinna wystartować.
-  codziennie mieszamy drewnianą łyżką zanurzając kwiatki

 

 - po dwóch tygodniach przecedzamy nastawę przez gazę, zalewamy litrem spirytusu - można dodać jeszcze sok z dwóch limonek lub cytryny 
- po tygodniu rzecz powinna się sklarować - zlewamy nalewkę znad osadu i przelewamy do butelek, chowamy w ciemne miejsce i najlepiej jest zapaść na amnezję co najmniej do Bożego Narodzenia, ale z doświadczenia, wiem że z całego procesu robienia nalewek - to jest najtrudniejsza część:-)  Po miesiącu można sprawdzić czy aby dobre....Mniam.... Jeśli nalewka jest za mocna można dodać trochę zimnej przegotowanej wody. Jeśli lubicie słodkie nalewki to dolewamy wody z cukrem do smaku.... Dolewamy troszkę, próbujemy, dolewamy, próbujemy - trzeba tylko uważać, żeby całkiem jej nie rozwodnić. 
W trakcie leżakowania smak jeszcze dojrzeje, rozwinie się i wzbogaci.

Oczywiście można zrobić nalewkę z połowy proporcji  aby zminimalizować ryzyko- jednak pamiętajcie, że kolejne kwitnienie dopiero za rok:-)) W tym roku robię tę nalewkę pierwszy raz - trzymajcie kciuki!

I najważniejsza rzecz - czarny bez ma mnóstwo zdrowotnych właściwości, ale najlepsze z nich to zdrowotne pogaduchy z przyjaciółmi. A jak cudownie leczy zamknięty w nalewce zapach i smak lata gdy za oknem szaleje zima....


Z kwiatów czarnego bzu można też zrobić syrop na bazie cukru i wody, by dodać go potem np. robionego domowym sposobem dżemu truskawkowego - jeszcze nie próbowałam, ale pewnie się skuszę, a przepisy z łatwością można znaleźć w sieci.

Do następnego - pędzę zobaczyć co u Was wydarzyło się przez weekend...
Cieplutko witam też nowe Obserwatorki ...

piątek, 7 czerwca 2013

Rodowity Elblążanin - Niemiec

Zastanawiałam się czy napisać tego posta... bo zupełnie on nie jest robótkowy...
Jednak wczoraj odbyło się coś ciekawego i ważnego dla mnie i postanowiłam, że jednak warto o tym wspomnieć.... Jakiś czas temu w poście Szopingowe zdobycze do pary z odrobiną historii wspomniałam o moim mieście i o stronie internetowej z historią miasta i pięknymi fotografiami tutaj prowadzoną przez Niemca urodzonego w Elblagu, pana Pfau, który jako dziecko musiał po wojnie opuścić swoje miasto i zamieszkał w Niemczech, ale przez całe swoje życie gromadził wszystko co z miastem jest związane. 

Otóż wczoraj miałam okazję i przyjemność poznać pana Pfau. 
Jako ponad 70-letni człowiek w ciągu 14 miesięcy (2300 godzin) wykonał z 200-letniego drewna lipowego makietę naszego miasta w stanie w jakim wyglądało za czasów najazdu szwedzkiego w XVII wieku, po czym zapakował ją w kampera, przywiózł do Elbląga  i dał ją naszemu miastu, podobnie jak już wcześniej przekazywał sporą część swojej kolekcji monet, majoliki kadyńskiej, malarstwa elbląskich artystów.... 
Przyjechał na tę uroczystość vice-konsul generalny Niemiec, vice-marszałek województwa i trochę innych ważnych gości, ale przyjechała też spora grupa  podobnych jak on rodzimych mieszkańców Elbląga, teraz staruszków, którzy mieszkali na kolonii Pangritz, czyli obecnym osiedlu Zawada, na którym przemieszkałam połowę swojego życia, a moi rodzice i większość najbliżej rodziny dalej tam mieszka. 
Dziwne to było spotkanie... czułam się częścią historii, bo mimo, że byli mieszkańcy Elbląga są innej narodowości, całe życie przemieszkali w innym społeczeństwie, na innym poziomie życiowym, inne mieli doświadczenia wojenno-powojenne, czułam z nimi dziwną łączność... Bo mimo, że teraz Elbląg to straszna dziura, bieda, i malkontenctwo chodzi z dumą całą szerokością naszych krzywych ulic, to oni są świadectwem, że kiedyś to miasto było miastem bogatym, spokojnym, żyli w nimi ludzie zadowoleni, szczęśliwi, mieli swoje warsztaty, wytwórnie marcypanu (!), słynne było elbląskie srebro i kadyńska ceramika... prawdziwa mieszczańska perełka, jedno z miast hanzeatyckich... ale wspólne jest to, że oni, znający inny Elblag, i ja, zupełnie z innej epoki,  jesteśmy ogromnie z tym miastem związani.....Bo przecież to naprawdę piękne miasto, piękne miejsce w regionie, z wieloma atrakcjami.
Ehh... 

Tak, trochę mnie ponosi, to fakt....Ale tych wytrwałych, których nie zanudziłam zapraszam na krótki fotoreportaż 

Pan Pfau - siwy pan z mikrofonem po prawej, z tyłu vice-konsul i pani Pfau, z lewej dawni mieszkańcy i sympatycy Elbląga

Przy okazji wysłuchaliśmy wykładu na temat wejścia Gustawa Adolfa do naszego miasta, późniejszej przebudowy miasta na modłę szwedzką (w porównaniu z którą to, co teraz dzieje się na naszych ulicach, a dzieje się strasznie, to mały pikuś:-)) i innych anegdot z dawnych czasów.... 
Widok na Stare Miasto, w odróżnieniu od Nowego Miasta, które powstało później (jakby na lewo od Starego- na zdjęciu niewidoczne), po prawej za rzeką Wyspa Spichrzów  - to tam w czasach początków miasta Krzyżacy zbudowali zamek (może zameczek raczej :-)), a za rzeką osiedlili się osadnicy z Lubeki, którzy przybyli z Krzyżakami. 
Tak powstało moje miasto :-)
Uwierzcie mi - makieta jest naprawdę imponująca i oddaje najwierniejsze szczegóły - nawet dachy kryte strzechą.  Skala 1: 300
 

Umieszczam też zdjęcie z gazety internetowej info.elblag - na którym stoję za plecami pana Pfau. Jak się uwieczniać to na całego :-)

 
Żródło: info.elbląg

Pozdrawiam cieplutko i do następnego przeczytania:-)

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Biel widzę.........

Pogoda mnie rozpieszcza - może rekompensuje mi ten straszny ciemny nastrój zimowy. Okazuje się, że wszędzie padało a u nas w dzień było cieplutko, słonecznie.. jeśli popadało czy zagrzmiało to wieczorkiem....raz nawet gradem rzuciło... Bardzo odpoczęłam w ten długi weekend. A jak człek zadowolony to i chęć, i wena wraca....   W niedzielę rankiem rzuciłam się na szmatki i szyłam aż mi się Łucznik-staruszek ze zdziwienia ani razu nie zbuntował.... może tematyka też mu pasowała....





 Wiem, zdjęcia wciąż nie są moja silną stroną:-)  Jednak mój aparat nijak nie chce ostro zbliżeń potraktować:-) Proszę, błagam, przestawiam... nic!



Proste te moje wytworki maszynowe, a marzy mi się torba i w duszy cichutko myślę, że kiedyś patchworka uczynię... takiego w zgaszonych różach i szarościach coby mi idealnie do sypialni się wpasował. Na razie poluję na odpowiednie tkaniny, a kiedyś... być może....

Pozdrawiam Was słonecznie i spieszę donieść, że w drugiej połowie tygodnia zapowiadają już wszędzie słonko i przyjemne temperatury. Do następnego przeczytania...