Inspiracja to potęga....
Banał.
A ja powiedziałabym raczej: zazdrość to potęga.
Wszystko zaczęło się od tego, że chciałam coś zmienić, w domu, sobie...Chciałam robić coś innego, własnego....Jakoś sam z siebie powstał blog...Ale to wędrówka po Waszych blogach, piękne wnętrza, klimaty, drobiazgi i ozdoby wszelakie inspirowały i inspirują mnie ogromnie. I szukałam, zbierałam, robiłam to i owo. Przybyło własnoręcznie zrobionych serwetek, obrazków, świeczników i ozdóbek bez szczególnego przeznaczenia. Trochę chaotycznie, zależy co mi łapki wpadło i nadawało się do przeróbki i prób twórczych.
Ale miało być o zazdrości ......do rzeczy więc. W niedzielę byliśmy u kuzynki mojego M. - kupili dom z lat 50-60-tych, zrobili remont i ta tam - od niedzieli jestem chora. Chora z zazdrości. Więcej, szlag mnie trafia. Trafia mnie, że ja tak nie potrafię. Kuzynka od zawsze była znana, że potrafi, że wie co z czym i jak żeby było ciekawie, przytulnie... ale to wnętrze po prostu mnie zauroczyło. Biele i szarości, przestrzeń, wiklina przeplata się ze szkłem, stare z nowoczesnym, no i idealnie wykorzystany rozkład domu - podziały przestrzeni podkreślone różnicami poziomów, tu ścianka, tam schodek, korytarzyk, zaułek, pełno okien, światła. ... Mogę tak długo się zachwycać. Przytulny taras z pobielono-poszarzonymi drewnianymi słupami, maleńki ogród, cisza, ptaki. I to wszystko prawie w centrum miasta.
No więc napędzana zazdrością uznałam, że też chcę. Wiem - zazdrość, uczucie należące raczej do tych słabych, ale co poradzę, pognałam do galeryjek, kwiaciarni, szopingować na całego.... żeby mojego głoda zazdrościowego jakoś uciszyć. I to zaraz, natychmiast!
W moim mieście, przygniatanym recesją i bezrobociem niestety szału z wyborem nie ma. Mało wędruję po sklepach - z przyczyn jak wyżej, dlatego nie mogę się pozbierać i wyjść z szoku ile sklepów, kafejek, firm obwiesiło się szyldami: sprzedam, wynajmę, zamknięte, wyprzedaż - likwidacja. Tylko w chińskich centrach handlowych i Biedronkach pełno ludzi. I znów serce mi się ścisnęło, bo moje miasto to była hanzeatycka duma, perełka Prus Wschodnich, kiedy mieszczanami w Elblągu byli głównie Niemcy (niewielu wie, że w Elblagu mieszkali dziadkowie i matka Angeli Merkel), trochę Żydów.. (dla zainteresowanych trochę historii i pięknych zdjęć
tutaj). Jak ich przegnano, od lat 50-tych miasto umiera. Bez korzeni żyć się nie da.... a nikt nie ma pomysłu jak tę perełkę na nowo oprawić, żeby cieszyła i dawała ludziom dom.... odeszłam od tematu, (smark... smark....zawsze się wzruszam jak oglądam stare zdjęcia), ale już wracam czym prędzej, żeby Was na śmierć nie zanudzić, bo przecież jednak wygrzebałam coś wartego pokazania w mojej niezawodnej galerii na Starym Mieście ...
Najbardziej dumna jestem z ceramicznych paterki i wazonu lub osłonki
na doniczkę (w zależności o potrzeb i nastroju), które natychmiast
znalazły miejsce na jadalnianym stole.
Idealnie wpasował się też biały kosz dla mojej zamii, której doniczka wyrosła już ze zbyt małej osłonki. A przy okazji z kąta wygrzebałam lampion i ustawiłam w bardziej odpowiednim dla niego miejscu.
Głód ledwo, ledwo nakarmiony... Jeszcze muszę odmalować na biało wiklinową skrzynię, bo nie wie nikt co mi kiedyś strzeliło, że wysmarowałam ją na "jagodowy ogród".
Kominek czeka na odnowienie...Kolor ścian w sypialni aż się prosi o zmianę.....(po cichu zdradzę, marzą mi się szarości i przygaszone wrzosy, i może trochę bladziuchnego różu).....
Chociaż, jak tylko pomyślę o bałaganie jaki przy tym powstanie..... to zdaje mi się, że temperatura ciała spada, obłęd w oku zanika - chyba zdrowieję! A nie, nie .... nie ma powodu do niepokoju ....... to tylko chwilowa poprawa :-)
Pozdrawiam Was ciepło w pierwszy dzień wiosny i mam nadzieję, że niedługo aura dogoni kalendarz. Czego Wam i sobie życzę.
Dodano: godz. 15:16: Korzystając z pierwszego dnia wiosny i zmobilizowana przez wyczyny koleżanek blogerek, dokonałam zmiany wystroju bloga na bardziej radosny. Mam nadzieję, że Wam się spodoba.